czwartek, 20 marca 2014

Rozdział I

Znajomy z dawnych lat

                I Anioł w biel odzian otworzył Żelazną Księgę i piąty jeździec wyruszył w rydwanie płomiennego lodu, i słychać było łamanie praw i pękanie więzów, a tłumy zakrzyknęły: O Boże, teraz naprawdę mamy kłopot!

                                                                                              Terry Pratchett

***
Kowal kończył właśnie polerowanie złotego szyldu. Ostatni raz splunął na szmatkę i przetarł pozłacane litery układające się w napis BARTOLOMEO. Otarł również z kurzu pozłacany wzór młota i kowadła oraz obrzeża szyldu, po czym wyszedł przed zakład w celu zawieszenia go na kołku. Po wszystkim zakręcił jeszcze śrubki wiszącej przed domem naftowej lampy, wylał wodę z balii, postawił za progiem dwie puste butelki po mleku, zamknął solidne, drewniane drzwi i dwa razy przekręcił klucz w zamku. Zdjął buty, odstawił je na miejsce, zgasił piec, ostukał kowadło, stwierdzając, że jeszcze się nie zużyło, po czym odwiesił młot i podszedł do dużej szafy. Wyciągnął z niej opasły wolumin oprawiany wężową skórą i podszedł do biurka. Zgarnął śmieci do wiklinowego kosza, po czym ułożył księgę na stoliku i zaczął czytać na głos:

- I widziałem, gdy otworzył Baranek jedną z owych pieczęci, i słyszałem jedno ze czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj!

Nie zdążył nawet pomyśleć o tym, co przeczytał, gdy usłyszał trzeszczenie drewna. Nad schodami pojaśniało, ktoś otwierał klapę. Po spojrzeniu w tamtą stronę ujrzał pulchną twarz swojej kapłanki domowego ogniska, którą złośliwi zwykli nazywać utrzymanką lub konkubiną.
- Kochanie, zamknąłeś kuźnię?
- Zamknąłem – odrzekł zniesmaczony krasnolud.
- Na klucz?
- Tak, złotko, na klucz – przytaknął, dumnie głaszcząc swój warkocz na brodzie.
- A mleko?
- Wystawiłem.
- Na pewno? – dopytywała kobieta.
- Na pewno.
Pulchna, kobieca twarz powoli zniknęła. Krasnolud, wciąż gładząc swoją osobliwą brodę, przeczytał kolejny wers:

- I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał.

Kowal ponownie zaczął rozważać przeczytane słowa, lecz gdy tylko oparł głowę na dłoni, znów pojaśniało.
- Kochanie…
- Co znowu?
- A lampę zgasiłeś?
- Zgasiłem.
Zapadła głucha cisza. Krasnolud wykorzystał to, by kolejny wers przeczytać w myślach:

- A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki.

- Chodź spać – przerwała ciszę kochanica krasnoluda. – Jutro znowu będziesz niewyspany.
- Idź sama. Zaraz przyjdę.
Klapa ponownie szczęknęła. Kowal wiedział, że konkubina nie będzie mu już przeszkadzać.

- A gdy otworzył trzecią pieczęć – czytał - słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu.
- A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i mordem, i przez zwierzęta ziemskie.

                Tym razem przeszkodziło mu pukanie do drzwi wejściowych. Krasnolud podniósł lampę ze stołu i ostrożnie podszedł do drzwi. Nałożył łańcuch na haczyk, namacał wiszący na drzwiach sztylet. Przekręcił klucz dwa razy. Szczęknęło, ktoś nacisnął klamkę.
                Z powodu łańcucha utworzyła się malutka szczelina w drzwiach. Wystarczająca, by trzymający lampę Bartolomeo poznał przybysza.
                - Kogo me zmęczone oczy widzą! Wchodź – przywitał się, zdejmując łańcuch z haka – tylko buciska zdejmuj, bo nabrudzisz.
                - Witaj, stary hultaju – ucieszył się na jego widok podróżnik zdejmując buty. – Na wozie mam dla ciebie obiecaną baryłkę miodu z północy.
                - Jakieś ciekawe wieści z Przedgórza? – zapytał krasnolud zamykając drzwi na klucz, po czym wrócił do stołu, odłożył księgę na bok, ustawił dwa brudne kubki i nalał herbaty ze stojącego nieopodal sagana. – Niezbyt ciepła już, ale właśnie wylałem wodę i zgasiłem piec. Siadaj, napij się i mów co się dzieje – zachęcił podstawiając mu drewniany zydel.
                - Czemu sądzisz, że coś niezwykłego się dzieje? – dopytywał przybysz siadając na zaproponowanym przez gospodarza miejscu. – Nie wolno mi już odwiedzić starego druha? – uśmiechnął się biorąc do ręki podany mu przez Bartolomea kubek z herbatą.
                - Znam cię, skurwielu, nie fatygowałbyś się taki kawał bez znaczącego interesu, co osobiście w tobie cenię – odrzekł kowal siadając na krześle, zarzuciwszy nogi na stół i odpalając fajkę. – Lulka?
                - Chętnie – odrzekł podróżnik wyciągając rękę po fajkę i odpalił ją, zdejmując uprzednio kaptur z głowy.
                Bartolomeo uśmiechnął się w duchu na widok jego irokeza. Stary, dobry Filip - wieczny gówniarz i babiarz. Nigdy się nie zmieni.
                - Masz rację, Bartolomeo, nie przybywam w gościnę - rzekł król podnosząc księgę, którą nie tak dawno studiował krasnolud. – Ciągle czytujesz Biblię?
                - Nie, oprawiłem sobie w taką okładkę Baśnie Braci Grimm, albo leży tu tylko po to, żeby wydawać się mądrym jak Jego Wysokość raczy się do mnie pofatygować.
                Filip zaśmiał się serdecznie i nie zamierzał przerywać przyjacielowi jego wygłupów. Stary, dobry Bartolomeo – sarkastyczny i wkurwiający. Nigdy się nie zmieni.
                - Skończyłeś? – ozwał się po chwili król, gdy prychający ciężko Bartolomeo przesiedział spokojnie dobrą minutę, wpatrując się w czerń jego oczu i nie odzywając się ani słowem.
                - Już – potwierdził Bartolomeo gasząc fajkę i wrzucając peta do popielniczki. – Jestem spokojny jak owieczka zagubiona w turniach, jak dziecko błądzące we mgle, jak ryba miotająca się ostatkiem sił po patelni, doprawiana jeszcze cebulką i wkładana nad ogień – wymieniał. – Jak lilia wodna na tafli jeziora w czasie burzy, jak kury w kurniku przebudzone nocą przez lisa, jak zeschły liść trącany wiatrem! A tak wybornie czuję się tylko wtedy, gdy mnie nawiedzasz. Dobry Boże – rzekł sentencjonalnie, wszak wiadomym było, że jest niewierzącym – jakże piękne i spokojne wiódłbym życie, gdybyś był tak łaskaw nie męczyć mnie swoimi niezapowiedzianymi wizytami!
- Wiem przecież, że to lubisz, łotrze – roześmiał się Filip pociągając nosem. – Gdyby nie moje prośby, twój żywot byłby tak bezbarwny, iż w tych ciemnościach zlewałbyś się z tłem – rzekł podnosząc się, gasząc fajkę i oglądając ostatni wyrobiony przez Bartolomea miecz. – Szczyt twoich marzeń? - spytał gładząc kant miecza palcami.
                - Jasne, uwielbiam te chwile, gdy przychodzisz prosić, bym ratował ci dupę nadstawiając swoją – odrzekł sarkastycznie, jednakowoż zgodnie z prawdą, gdyż jego łaknąca przygód dusza niemal uschła przez ten smutny jak kondukt żałobny rok, a jego serce kołatało donośnie z nadzieją na jak najbardziej ekscytujące zadanie od króla. – Mówże więc, czego chcesz tym razem.
                - Bartolomeo, to, czego od ciebie oczekuję jest zleceniem wyjątkowym i niezwykle ciężkim, dlatego w pierwszej kolejności wybrałem się do ciebie – orzekł król zgodnie z oczekiwaniami krasnoluda, łechcąc przy tym mile jego dumę. – Chcę, abyś sprytnie pomógł mi pozbyć się po wsze czasy mej małżonki i pretendenta do królewskiego tronu.
                Bartolomeo poczuł, jak nogi krzesła uginają się pod ciężarem słów, które do niego dotarły. Był pewien, że gdyby jadł udławiłby się i zszedł z tego świata w ciężkich konwulsjach na brudnej podłodze swojej własnej kuźni, a to nie był wymarzony scenariusz jego śmierci. Cieszył się przeto, że jakiś dobry Bóg, a może bożek obżartusów, czy jakikolwiek inny pozaziemski byt odpowiedzialny za umiarkowanie w jedzeniu uchował go przed skłonnością do podjadania w pracowni, przez co niczym nie ugościł nieproszonego Filipa i dzięki czemu nie pukał teraz do bram zaświatów.
                Król uśmiechnął się pod nosem widząc bezładnie podnoszącego się z ziemi krasnoluda, szorującego warkoczem na brodzie o drewnianą posadzkę. Wiedział, że słowa te wywrą wrażenie nawet na Bartolomeo, jednakże miał również świadomość, że właśnie wypowiedział najsłodsze słowa, jakie krasnolud usłyszał w życiu. No, może poza różnorakimi potwierdzeniami chęci przemiłych dam na pójście z nim do łóżka.
                - Ocipiałeś? – zgrywał się Bartolomeo. – To czyste szaleństwo.
                - Owszem – zgodził się król. – Jestem jednak pewien, że mi nie odmówisz i razem ze mną wkroczysz w ten szaleńczy wir.
                - To zbyt ważna decyzja, by podjąć ją na trzeźwo – stwierdził stawiając na stole dwa kieliszki wyjęte ze stojącej nieopodal szafki i wszedł do sąsiedniego pokoju, który okazał się być piwnicą. Po chwili wrócił z butelką śliwowicy. – Specjał starej – roześmiał się. – Wiem, że to nie gorzała z królewskich bankietów, ale stara, co by o niej nie mówić, bimber pędzi przedni.
                Filip roześmiał się. Znał skłonność przyjaciela do pięknych kobiet, jednak te najczęściej obracał po kątach. W domu zaś chciał mieć babę, która ugotuje, posprząta, odśnieży, pomyje okna, narąbie drewna, naniesie węgla, napędzi bimbru, a potem jest tak zmęczona, że przykładając głowę do poduszki momentalnie uśnie. Podnosząc kieliszek, by stuknąć go o kieliszek przyjaciela rozmyślał nad tym, jak ciężkie jest życie bez służby.

                                                               ***

                W głowie Bartolomeo kłębiło się teraz tysiąc myśli na sekundę. Zdawał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do poprzednich zleceń od Filipa, w tej sytuacji jego wyjątkowe zdolności mogą nie wystarczyć by wyjść z tego cało, jednak wciąż miał przed oczyma tylko jedną wizję. Ptak zrywa się do lotu i przez otwarte drzwiczki umyka z klatki. Na zawsze. Z brudnego krasnoludzkiego grodu Tundurin, ostatniego miejsca na ziemi, gdzie ktoś mógł mu zapłacić za jedyną rzecz, którą potrafił poza zabijaniem – wyrób krasnoludzkiego oręża niskiej klasy w kuźni od dziada pradziada należącej do jego rodu. Już od dawna chciał rzucić to w cholerę i zapić się gdzieś w rynsztoku lub umrzeć tak jak zawsze chciał, na zawał serca przy pięknej, pal licho że opłaconej, kobiecie. Wszak nawet syna nie miał i mieć nie chciał, więc komu miał przekazać interes?
                - Wchodzę, Filip – rzekł przerywając bełgoczącemu królowi jakiś z pewnością ciekawy filozoficzny wywód. – Te drzwiczki mogą się więcej nie otworzyć – czknął podchodząc do króla i podając mu dłoń, dość mocno się zataczając. Nie dziwota, na stoliku stała już druga flaszka, opróżniona prawie do końca.
                - Jakie, kurwa, drzwiczki? – zdziwił się król patrząc na przyjaciela mętnymi oczyma i odwzajemniając uścisk.
                - Nieważne – wybełkotał krasnolud, po czym wrócił na swoje miejsce i nalał następną kolejkę. – W każdym razie wchodzę.
                - Znakomicie – ucieszył się król podnosząc do ust kieliszek i przechylając go, po czym zagryzł kiełbasą, którą krasnolud po połowie pierwszej flaszki przyniósł z góry. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
                - Hola, hola – przerwał mu Bartolomeo. – Nie tak prędko. Najsampierw musimy ustalić…
                - Cicho! – przerwał mu nieco zbyt emocjonalnie Filip. – Szczegóły – wypowiedział to słowo z dużą dozą trudności – ustalimy jutro, bo sprawa jest jeszcze trudniejsza niż ci się to w tej chwili wydaje. A teraz pijmy i cieszmy się spotkaniem!
                Bartolomeo spasował. Reszta wieczoru upłynęła im na trzeciej flaszce i trudnych filozoficzno-teologicznych dywagacjach.
                - Dziś śpisz tutaj – wymamrotał Bartolomeo wskazując Filipowi swój zastępczy tapczan nieopodal pieca, gdy obaj zgodnie stwierdzili, że to właściwa pora, by udać się do łóżek. – Wiem, że przyzwyczaiłeś się do większych wygód, ale to nie królewskie salony – zachichotał. – I nawet nie myśl o przestukaniu mojej kobiety, bo się wkurwię.
                - Ta sama, co przy ostatniej mojej wizycie? – dopytywał ledwie zrozumiale król zdejmując skarpetki i przewracając się co i raz przy tej czynności, co wyglądało komicznie.
                Bartolomeo ściągnął dolną powiekę w dół, czym ukazał, co myśli o tak niedorzecznej tezie i odwracając się ku schodom roześmiał głośno. Usłyszał chrapanie Filipa i dostrzegł, że władca usnął na zimnej, brudnej podłodze.
                Wszedł na schody, lecz próbując podnieść klapę pośliznął się i zjechał z hukiem w dół schodów. Poczuł ból w plecach i stwierdził, że uśnie w tym miejscu.
                W normalnym wypadku powiedzenie „śpi jak król” pasowałoby jak pięść do nosa, tutaj jednak znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
                                                               ***
                Słońce górowało w zenicie, gdy Bartolomeo ocknął się z powodu rozdzierającego czaszkę bólu głowy. Chwytając się poręczy dźwignął się na kolana, po czym obficie zwymiotował na podłogę. Chwilę dochodził do siebie siedząc oparty o zimną ścianę. Świat dokoła wirował. Krasnolud ścisnął dwa palce w okolicach zatok lekko naciskając na oczy.
                Powstał. Niemalże slalomem doczłapał się do wyjścia, długo również nie mógł trafić kluczem do dziurki. Wreszcie, gdy mu się to udało, przekręcił dwukrotnie w prawą stronę. Nacisnął klamkę, a do środka wlało się światło i świeżość.
- Psiakrew – zaklął, gdyż na progu nieomal potknął się o dwie pełne butelki mleka, które rozbiły się o bruk.
Cofnął się, by założyć buty. Kiedy już mu się to udało po raz wtóry opuścił kuźnię i skierował swe kroki ku bocznemu podwórzu, na którym stacjonował wóz Filipa.
Minął go i poszedł za dom, ku studni. Naczerpał wiadro wody, w której przemył twarz. Trochę upił. Cholernie go suszyło.
Poczuł się lepiej. Postanowił wrócić, przebudzić Filipa i dokładnie omówić z nim szczegóły zlecenia. Nie była to może najlepsza pora, ale stwierdził, że dłużej nie będzie zwlekał.
- Piękna pogoda! – usłyszał z oddali podnosząc haczyk przy płocie i odruchowo spojrzał w stronę, z której dobiegał głos.
- A, tak, niczego! Dzień dobry! – zawołał w stronę zmierzającemu ku niemu człowiekowi w śmiesznym, słomianym kapeluszu z siatką.
- Proszę przekazać pani Hildegardzie – rzekł ów stając przy płocie – że mam dla was miód pierwszej jakości. W tym roku barć moja zrodziła istne cudo. Cud, nie miód, zarzekam się. Oto dowód – rzekł odsłaniając ramię i ukazując świeżą szramę. – Niedźwiadki łaszą się do niego jak szalone. Słodziutki niczym pierwszy pocałunek, a konsystencja żywiczna, powiadam, istnie żywiczna. Jak zwykle, dla państwa, po bardzo okazyjnej cenie.
- Nie omieszkam – obiecał Bartolomeo.
- A może zaprosić was do mnie na spróbunek? Na chlebie syci bardziej od szmalcu, a małżonka moja – ściszył głos szepcąc Bartolomeo do ucha - przepyszny trunek przyrządziła z naszego miodu. Dosyt obiecuję.
- Dajże mi pan spokój z trunkami! – wybuchnął kowal zniecierpliwiony. - Porozmawiam z Hildegardą, przekażę propozycję – rzekł wyciągając ku bartnikowi dłoń – ale pozwoli pan, że wrócę do obowiązku.
- Ależ oczywiście, oczywiście! Nie zatrzymuję! Mam nadzieję tylko, że będę mógł jednak sąsiadów ugościć, bo tacy sąsiedzi to skarb.
- Która część zdania „przekażę propozycję, ale pozwoli pan, że wrócę do obowiązku” jest zbyt trudna do zrozumienia? – oburzył się na dobre krasnolud. – Powiedziałem, że zapytam to zapytam, w tej chwili mam na głowie ważniejsze sprawy, więc idźże pan już mi stąd!
- Oh – zmieszał się bartnik. – Najmocniej przepraszam. Już czmycham, nie przeszkadzam, proszę jednak nie zapomnieć o mojej ofercie. Czarowne przesilenie mieliśmy tego lata, miód pierwszorzędny. Kłaniam się! – pożegnał krasnoluda zdejmując swój pszczelarski kapelusz, po czym oddalił się.
Bartolomeo nie zaszczycił go już nawet słowem pożegnania. Patrzył, jak pszczelarz oddala się, po czym znika za horyzontem. Cieszył się, że za niedługo na zawsze wyjedzie z tego przeklętego miasta.
                                                               ***
Gdy wrócił do kuźni, Filip już nie spał. Niemniej nie wyglądał na człowieka skorego do rozmów, co więcej, nie wyglądał na człowieka skorego do czegokolwiek. Bartolomeo nie zamierzał jednak dłużej ociągać się z poznaniem wyjaśnień. Chwycił go za ramię, wyprowadził na zewnątrz i chlusnął kubłem zimnej wody, który uprzednio pozostawił przed wejściem.
- Ochujałeś? – wykrzyknął król gramoląc się z kałuży.
- Lepiej ci? – spytał Bartolomeo nie zważając na minę Filipa, która jasno wyrażała chęć zabicia krasnoluda.
- Niech będzie, że lepiej – odrzekł Filip i usiadł na schodach.
- No, to opowiadaj – nakazał Bartolomeo siadając obok przyjaciela i odpalając fajkę.
- Chcę usadzić na tronie Andre – zaczął król bez owijania w bawełnę – po mojej, ma się rozumieć, śmierci.
- To wiem – przerwał mu Bartolomeo wypuszczając z ust trzy kółka dymu.
- W związku z tym – ciągnął król – muszę pozbyć się Edwarda i jego matki.
- To też wiem, do cholery – oburzył się krasnolud. – Z tego, co pamiętam, napominałeś jednak o jakichś wybitnych przeciwnościach.
- Otóż właśnie, wszystko jest jeszcze bardziej poważniejsze niżby się wydawało na chwilę obecną. Pal licho to, że trzeba pozabija, bądź co bądź, ważne dla królestwa persony – przeszedł do sedna sprawy Filip. – W sprawę zamieszali się Bożogrobcy.
Bartolomeo zdębiał. Wcześniej wydawało mu się, że misja będzie cholernie trudna. Teraz wiedział, że wykonanie jej i ujście z życiem będzie graniczyło z cudem.
Bliźniacy Waligóra i Wyrwidąb, a także Grzmot, Łamignat i Zabijaka to pięć przydomków, które wzbudzały postrach w całym odkrytym świecie. Ciężko byłoby znaleźć istotę, która nigdy nie słyszała o ich radykalnej polityce nawracania pogan poprzez przypalanie ogniem, szarpanie szczypcami, zakuwanie w dyby czy chłosty ciętym batem. Nikt tak chętnie jak Bożogrobcy nie palił zbawczym ogniem na stosach bluźnierczych dusz czarownic, nikt z taką zajadłością nie skazywał na łamanie kołem niewiernych i bałwochwalców, nikt tak zapalczywie nie wieszał i nie ścinał głów heretykom, nikt z taką pasją nie nabijał na pal pogan, którzy mimo wszelkich starań Bożogrobców nie byli godni przekonać się do jedynej słusznej wiary. Mimo iż Bożogrobcy oficjalnie byli tylko regułą apostolską, żadna władza nie śmiała im się sprzeciwiać. Świecki gmin obawiał się ich bardziej od inkwizytorów. Wszystkim bowiem było wiadomo, że Bożogrobcy są nieoficjalnie zbrojnym ramieniem papiestwa.
I posiadali wszelkie papieskie pełnomocnictwa do krzewienia wiary w taki sposób, w jaki to czynili.
Do niedawna Filip nie bał się Bożogrobców, ponieważ, mimo szczerych deklaracji swojego ateizmu w oczy papieża Ignacego XV, udawanie publicznie władcy chrześcijańskiego chroniło go od stosu. Nie był słaby, po prostu twardsi od niego ginęli już z ręki Bożogrobców paleni żarliwym ogniem chrześcijańskiej wiary. Wszystko zabrnęło już tak daleko w to bagno, że zmarginalizowanie władzy kościelnej do niższej rangi niż świecka musiałoby zostać poprzedzone zjednoczeniem pod jednym berłem chociaż trzech najsilniejszych królestw – Krain Północy, Zjednoczonych Państw Śródziemnych i Wolnych Łanów Południa. A na to nie było szans.
Zakon Rycerski Grobu Bożego składał się na chwilę obecną z dziewiętnastu mnichów i czterdziestu ośmiu rycerzy krzyżowych. W skład rycerstwa wchodziły w większości elfy i krasnoludy z niewielką częścią orków i ludzi, zaś stan kapłański składał się wyłącznie z ludzi i pięciu ogroludów tworzących kapitułę i przewodniczących całemu zakonowi. Przeorem generalnym był jeden z niosących postrach bliźniaków o imieniu Waligóra. Resztę istotnych funkcji organizacyjnych sprawował jego brat Wyrwidąb oraz pozostała trójka ogroludów – Grzmot, Łamignat i Zabijaka. Ludzcy mnisi starali się natomiast pomagać dobrą radą, a prawo oficjalnych przemówień i głosowań przysługiwało im tylko podczas zebrań kapituły. Stan rycerski natomiast zamieniał słowo mądrzejszych w czyn.
Liczebność zakonu nie była może nader imponująca, jednakowoż podniesienie ręki na jakiegokolwiek z Bożogrobców bez prawomocnego wyroku groziło natychmiastową ekskomuniką, a w konsekwencji przyspieszoną drogą na pieczołowicie przygotowaną szubienicę. Trzeba pamiętać, że Bożogrobcy mieli pełne poparcie swoich działań przez papieża. Wszyscy niezorientowani niech przyjmą na wiarę, że to niezwykle mocne plecy.
Nie dziwne więc, że Bartolomeo zdębiał na wieść o tym, że przyjdzie mu sprzeciwić się Bożogrobcom. Nie dziwne, że zdębiał jeszcze bardziej, gdy Filip opowiedział mu o tym, co zobaczył Andre.
- Ogroludy z zakonu same zajęły się tą sprawą? – nie mógł wyjść ze zdumienia krasnolud.
- Na to wygląda – odezwał się Filip. – Niezaprzeczalnie Vingenora spotyka się z samym Wyrwidębem.
- Gdzie widział ich książę? – zamyślił się Bartolomeo.
- W „Złamanym cebrzyku”.
Krasnolud  wymownie uniósł brwi.
- Nie, Bartolomeo – zaprzeczył Filip. – Wiem, co ci chodzi po głowie, ale to nie jest możliwe. Ogroludy z zakonu są straszliwie ortodoksyjne, składali śluby, nigdy nie złamaliby zasady celibatu.
- Chyba rzeczywiście jest źle – westchnął krasnolud – skoro przekonujesz mnie o wierności mnicha, a nie swojej żony.
- Vingenora to kurwa, Bartolomeo, przecież dobrze o tym wiesz. Poza tym „Złamany cebrzyk” to jedno z niewielu miejsc na ziemi, w którym klientela jest tak durna, że nie pozna Wyrwidęba. Idealne miejsce na knucie przeciwko mnie.
- Wiem, stary – roześmiał się krasnolud wypuszczając kolejny kłąb dymu. – Załatwię to dla ciebie, ale sam nie dam rady. Będę potrzebował pomocy kilku przyjaciół. A oni tani nie są.
- Pieniądze nie grają roli, mów ile chcesz!

- Na dobry początek dziesięć tysięcy w złocie i jesteś wdowcem – zachichotał Bartolomeo klepiąc Filipa po ramieniu. Ten podał mu dłoń i spojrzeli sobie w oczy marszcząc brwi. Jak za dawnych lat.

7 komentarzy:

  1. Cześć "beko z humana" :)! Z chęcią przeczytam Twoje opowiadanie, kiedy będzie chwila czasu! Jednakże, przejrzałam z grubsza tekst i mam pytanie. Mianowicie, czy nie uważasz, że przy konstruowaniu dialogów powinieneś używać pauz, a nie dywizu oraz półpauz :)? Taka mała uwaga kosmetyczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój humanistyczny autorytet właśnie padł, bo nie rozumiem pytania :(

    Mogłabyś wytłumaczyć to prościej? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Słuchaj, mamy trzy rodzaje poziomych kresek: dywiz (łącznik, ten, który masz na klawiaturze), półpauzę i pauzę (te dwie odnajdziesz w Wordzie, w "symbolach", a potem w zakładce "znaki specjalne") :)! Każda z tych kresek stosowana jest w przeróżnych sytuacjach, pleple :D. Wydaje mi się, że do konstruowania dialogów powinniśmy używać tej ostatniej, czyli pauzy :)

    PS Studiuję edytorstwo, więc jestem już lekko świrnięta etc, etc. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takim paniom z edytorstwa powinno się stawiać strzeliste pomniki bijące gdzieś w gwiazdy. Niestety braw przez Internet nie słychać. :)

      Uwaga, oczywiście, jak najbardziej trafna i cenna. Można ją skierować do miażdżącej większości prozaików i całej reszty twórców tekstów maści wszelakiej. Wydaje mi się, że winnym pozostaje konstrukcja klawiatury i znajdujące się na niej symbole. :D

      Usuń
    2. Hmm, możecie mieć rację, ale czy naprawdę jest to tak rażące? :) Po prostu łatwiej mi klepnąć ten myślnik, który mam na klawiaturze, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi :)

      Usuń
    3. Ależ nie, to wcale nie jest rażące. Chyba trzeba być pokrzywionym świrem X stopnia, żeby zauważać to na poziomie internetowej twórczości. :)

      Ja na przykład w swojej prozie potrafiłem podmieniać półpauzy i dywizy na pauzy metodą kopiuj-wklej dla zwykłego spokoju ducha, lecz wątpię, by wielu poza mną miało takie problemy.

      — Niech pan pisze dalej, panie Bartłomieju!
      Po tych słowach Wilk wdrapał się niezgrabnie na parapet i wyszedł przez okno po gasnącym blasku księżyca. Mocował się chwilę z parasolem, nim udało się go otworzyć. Parasol był mu niezbędny, ponieważ deszcz walił dziś w tym dzikim kraju jak w wietnamskiej dżungli.

      :D

      Usuń
  4. Panie Wilku, dzięki wielkie! Bartkuu, tylko tacy poryci ludzie jak edytorzy widzą takie błędy :) Wcześniej nie miałam o tym pojęcia i w ogóle mnie to nie raziło. Ale wolałam o tym napisać.

    PS pauzę możesz stworzyć także przez wciśnięcie takiej kombinacji na klawiaturze: alt + ctrl + num + -! Idzie się przyzwyczaić :)

    OdpowiedzUsuń