Znajomy z dawnych lat
I Anioł w biel odzian otworzył Żelazną Księgę i piąty jeździec wyruszył w
rydwanie płomiennego lodu, i słychać było łamanie praw i pękanie więzów, a
tłumy zakrzyknęły: O Boże, teraz naprawdę mamy kłopot!
Terry Pratchett
***
Kowal kończył właśnie
polerowanie złotego szyldu. Ostatni raz splunął na szmatkę i przetarł pozłacane
litery układające się w napis BARTOLOMEO. Otarł również z kurzu pozłacany wzór
młota i kowadła oraz obrzeża szyldu, po czym wyszedł przed zakład w celu
zawieszenia go na kołku. Po wszystkim zakręcił jeszcze śrubki wiszącej przed
domem naftowej lampy, wylał wodę z balii, postawił za progiem dwie puste
butelki po mleku, zamknął solidne, drewniane drzwi i dwa razy przekręcił klucz
w zamku. Zdjął buty, odstawił je na miejsce, zgasił piec, ostukał kowadło,
stwierdzając, że jeszcze się nie zużyło, po czym odwiesił młot i podszedł do
dużej szafy. Wyciągnął z niej opasły wolumin oprawiany wężową skórą i podszedł
do biurka. Zgarnął śmieci do wiklinowego kosza, po czym ułożył księgę na
stoliku i zaczął czytać na głos:
- I widziałem, gdy
otworzył Baranek jedną z owych pieczęci, i słyszałem jedno ze czterech zwierząt
mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj!
Nie zdążył nawet pomyśleć o tym, co przeczytał, gdy usłyszał
trzeszczenie drewna. Nad schodami pojaśniało, ktoś otwierał klapę. Po
spojrzeniu w tamtą stronę ujrzał pulchną twarz swojej kapłanki domowego
ogniska, którą złośliwi zwykli nazywać utrzymanką lub konkubiną.
- Kochanie, zamknąłeś kuźnię?
- Zamknąłem – odrzekł zniesmaczony krasnolud.
- Na klucz?
- Tak, złotko, na
klucz – przytaknął, dumnie głaszcząc swój warkocz na brodzie.
- A mleko?
- Wystawiłem.
- Na pewno? –
dopytywała kobieta.
- Na pewno.
Pulchna, kobieca twarz
powoli zniknęła. Krasnolud, wciąż gładząc swoją osobliwą brodę, przeczytał
kolejny wers:
- I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał
łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał.
Kowal ponownie zaczął
rozważać przeczytane słowa, lecz gdy tylko oparł głowę na dłoni, znów
pojaśniało.
- Kochanie…
- Co znowu?
- A lampę zgasiłeś?
- Zgasiłem.
Zapadła głucha cisza.
Krasnolud wykorzystał to, by kolejny wers przeczytać w myślach:
- A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące:
Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano,
aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki.
- Chodź spać – przerwała ciszę kochanica krasnoluda. – Jutro znowu
będziesz niewyspany.
- Idź sama. Zaraz przyjdę.
Klapa ponownie szczęknęła. Kowal wiedział, że konkubina nie będzie mu już
przeszkadzać.
- A gdy otworzył trzecią pieczęć – czytał
- słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń
wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku
onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki
jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu.
- A gdy
otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a
patrzaj! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim,
imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą
częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i mordem, i przez zwierzęta
ziemskie.
Tym razem
przeszkodziło mu pukanie do drzwi wejściowych. Krasnolud podniósł lampę ze
stołu i ostrożnie podszedł do drzwi. Nałożył łańcuch na haczyk, namacał wiszący
na drzwiach sztylet. Przekręcił klucz dwa razy. Szczęknęło, ktoś nacisnął
klamkę.
Z powodu łańcucha
utworzyła się malutka szczelina w drzwiach. Wystarczająca, by trzymający lampę
Bartolomeo poznał przybysza.
- Kogo me zmęczone oczy widzą!
Wchodź – przywitał się, zdejmując łańcuch z haka – tylko buciska zdejmuj, bo
nabrudzisz.
- Witaj, stary
hultaju – ucieszył się na jego widok podróżnik zdejmując buty. – Na wozie mam
dla ciebie obiecaną baryłkę miodu z północy.
- Jakieś ciekawe
wieści z Przedgórza? – zapytał krasnolud zamykając drzwi na klucz, po czym
wrócił do stołu, odłożył księgę na bok, ustawił dwa brudne kubki i nalał
herbaty ze stojącego nieopodal sagana. – Niezbyt ciepła już, ale właśnie
wylałem wodę i zgasiłem piec. Siadaj, napij się i mów co się dzieje – zachęcił
podstawiając mu drewniany zydel.
- Czemu sądzisz,
że coś niezwykłego się dzieje? – dopytywał przybysz siadając na zaproponowanym
przez gospodarza miejscu. – Nie wolno mi już odwiedzić starego druha? –
uśmiechnął się biorąc do ręki podany mu przez Bartolomea kubek z herbatą.
- Znam cię, skurwielu,
nie fatygowałbyś się taki kawał bez znaczącego interesu, co osobiście w tobie
cenię – odrzekł kowal siadając na krześle, zarzuciwszy nogi na stół i odpalając
fajkę. – Lulka?
- Chętnie –
odrzekł podróżnik wyciągając rękę po fajkę i odpalił ją, zdejmując uprzednio
kaptur z głowy.
Bartolomeo
uśmiechnął się w duchu na widok jego irokeza. Stary, dobry Filip - wieczny
gówniarz i babiarz. Nigdy się nie zmieni.
- Masz rację,
Bartolomeo, nie przybywam w gościnę - rzekł król podnosząc księgę, którą nie
tak dawno studiował krasnolud. – Ciągle czytujesz Biblię?
- Nie, oprawiłem sobie w taką
okładkę Baśnie Braci Grimm, albo leży tu tylko po to, żeby wydawać się mądrym
jak Jego Wysokość raczy się do mnie pofatygować.
Filip zaśmiał się serdecznie i
nie zamierzał przerywać przyjacielowi jego wygłupów. Stary, dobry Bartolomeo –
sarkastyczny i wkurwiający. Nigdy się nie zmieni.
- Skończyłeś? – ozwał się po
chwili król, gdy prychający ciężko Bartolomeo przesiedział spokojnie dobrą
minutę, wpatrując się w czerń jego oczu i nie odzywając się ani słowem.
- Już – potwierdził Bartolomeo
gasząc fajkę i wrzucając peta do popielniczki. – Jestem spokojny jak owieczka
zagubiona w turniach, jak dziecko błądzące we mgle, jak ryba miotająca się
ostatkiem sił po patelni, doprawiana jeszcze cebulką i wkładana nad ogień –
wymieniał. – Jak lilia wodna na tafli jeziora w czasie burzy, jak kury w
kurniku przebudzone nocą przez lisa, jak zeschły liść trącany wiatrem! A tak
wybornie czuję się tylko wtedy, gdy mnie nawiedzasz. Dobry Boże – rzekł
sentencjonalnie, wszak wiadomym było, że jest niewierzącym – jakże piękne i
spokojne wiódłbym życie, gdybyś był tak łaskaw nie męczyć mnie swoimi
niezapowiedzianymi wizytami!
- Wiem przecież, że to lubisz, łotrze – roześmiał się Filip
pociągając nosem. – Gdyby nie moje prośby, twój żywot byłby tak bezbarwny, iż w
tych ciemnościach zlewałbyś się z tłem – rzekł podnosząc się,
gasząc fajkę i oglądając ostatni wyrobiony przez Bartolomea miecz. – Szczyt
twoich marzeń? - spytał gładząc kant miecza palcami.
- Jasne, uwielbiam te chwile,
gdy przychodzisz prosić, bym ratował ci dupę nadstawiając swoją – odrzekł
sarkastycznie, jednakowoż zgodnie z prawdą, gdyż jego łaknąca przygód dusza
niemal uschła przez ten smutny jak kondukt żałobny rok, a jego serce kołatało
donośnie z nadzieją na jak najbardziej ekscytujące zadanie od króla. – Mówże
więc, czego chcesz tym razem.
- Bartolomeo, to, czego od
ciebie oczekuję jest zleceniem wyjątkowym i niezwykle ciężkim, dlatego w
pierwszej kolejności wybrałem się do ciebie – orzekł król zgodnie z oczekiwaniami
krasnoluda, łechcąc przy tym mile jego dumę. – Chcę, abyś sprytnie pomógł mi
pozbyć się po wsze czasy mej małżonki i pretendenta do królewskiego tronu.
Bartolomeo poczuł, jak nogi
krzesła uginają się pod ciężarem słów, które do niego dotarły. Był pewien, że
gdyby jadł udławiłby się i zszedł z tego świata w ciężkich konwulsjach na
brudnej podłodze swojej własnej kuźni, a to nie był wymarzony scenariusz jego
śmierci. Cieszył się przeto, że jakiś dobry Bóg, a może bożek obżartusów, czy
jakikolwiek inny pozaziemski byt odpowiedzialny za umiarkowanie w jedzeniu
uchował go przed skłonnością do podjadania w pracowni, przez co niczym nie
ugościł nieproszonego Filipa i dzięki czemu nie pukał teraz do bram zaświatów.
Król uśmiechnął się pod nosem
widząc bezładnie podnoszącego się z ziemi krasnoluda, szorującego warkoczem na
brodzie o drewnianą posadzkę. Wiedział, że słowa te wywrą wrażenie nawet na
Bartolomeo, jednakże miał również świadomość, że właśnie wypowiedział najsłodsze
słowa, jakie krasnolud usłyszał w życiu. No, może poza różnorakimi
potwierdzeniami chęci przemiłych dam na pójście z nim do łóżka.
- Ocipiałeś? – zgrywał się
Bartolomeo. – To czyste szaleństwo.
- Owszem – zgodził się król. –
Jestem jednak pewien, że mi nie odmówisz i razem ze mną wkroczysz w ten
szaleńczy wir.
- To zbyt ważna decyzja, by
podjąć ją na trzeźwo – stwierdził stawiając na stole dwa kieliszki wyjęte ze
stojącej nieopodal szafki i wszedł do sąsiedniego pokoju, który okazał się być
piwnicą. Po chwili wrócił z butelką śliwowicy. – Specjał starej – roześmiał
się. – Wiem, że to nie gorzała z królewskich bankietów, ale stara, co by o niej
nie mówić, bimber pędzi przedni.
Filip roześmiał się. Znał
skłonność przyjaciela do pięknych kobiet, jednak te najczęściej obracał po
kątach. W domu zaś chciał mieć babę, która ugotuje, posprząta, odśnieży, pomyje
okna, narąbie drewna, naniesie węgla, napędzi bimbru, a potem jest tak
zmęczona, że przykładając głowę do poduszki momentalnie uśnie. Podnosząc
kieliszek, by stuknąć go o kieliszek przyjaciela rozmyślał nad tym, jak ciężkie
jest życie bez służby.
***
W głowie Bartolomeo kłębiło się
teraz tysiąc myśli na sekundę. Zdawał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do
poprzednich zleceń od Filipa, w tej sytuacji jego wyjątkowe zdolności mogą nie
wystarczyć by wyjść z tego cało, jednak wciąż miał przed oczyma tylko jedną
wizję. Ptak zrywa się do lotu i przez otwarte drzwiczki umyka z klatki. Na
zawsze. Z brudnego krasnoludzkiego grodu Tundurin, ostatniego miejsca na ziemi,
gdzie ktoś mógł mu zapłacić za jedyną rzecz, którą potrafił poza zabijaniem –
wyrób krasnoludzkiego oręża niskiej klasy w kuźni od dziada pradziada należącej
do jego rodu. Już od dawna chciał rzucić to w cholerę i zapić się gdzieś w rynsztoku
lub umrzeć tak jak zawsze chciał, na zawał serca przy pięknej, pal licho że
opłaconej, kobiecie. Wszak nawet syna nie miał i mieć nie chciał, więc komu
miał przekazać interes?
- Wchodzę, Filip – rzekł
przerywając bełgoczącemu królowi jakiś z pewnością ciekawy filozoficzny wywód.
– Te drzwiczki mogą się więcej nie otworzyć – czknął podchodząc do króla i
podając mu dłoń, dość mocno się zataczając. Nie dziwota, na stoliku stała już
druga flaszka, opróżniona prawie do końca.
- Jakie, kurwa, drzwiczki? –
zdziwił się król patrząc na przyjaciela mętnymi oczyma i odwzajemniając uścisk.
- Nieważne – wybełkotał
krasnolud, po czym wrócił na swoje miejsce i nalał następną kolejkę. – W każdym
razie wchodzę.
- Znakomicie – ucieszył się król
podnosząc do ust kieliszek i przechylając go, po czym zagryzł kiełbasą, którą
krasnolud po połowie pierwszej flaszki przyniósł z góry. – Wiedziałem, że mogę
na ciebie liczyć.
- Hola, hola – przerwał mu
Bartolomeo. – Nie tak prędko. Najsampierw musimy ustalić…
- Cicho! – przerwał mu nieco
zbyt emocjonalnie Filip. – Szczegóły – wypowiedział to słowo z dużą dozą
trudności – ustalimy jutro, bo sprawa jest jeszcze trudniejsza niż ci się to w
tej chwili wydaje. A teraz pijmy i cieszmy się spotkaniem!
Bartolomeo spasował. Reszta
wieczoru upłynęła im na trzeciej flaszce i trudnych filozoficzno-teologicznych
dywagacjach.
- Dziś śpisz tutaj – wymamrotał
Bartolomeo wskazując Filipowi swój zastępczy tapczan nieopodal pieca, gdy obaj
zgodnie stwierdzili, że to właściwa pora, by udać się do łóżek. – Wiem, że
przyzwyczaiłeś się do większych wygód, ale to nie królewskie salony –
zachichotał. – I nawet nie myśl o przestukaniu mojej kobiety, bo się wkurwię.
- Ta sama, co przy ostatniej
mojej wizycie? – dopytywał ledwie zrozumiale król zdejmując skarpetki i
przewracając się co i raz przy tej czynności, co wyglądało komicznie.
Bartolomeo ściągnął dolną
powiekę w dół, czym ukazał, co myśli o tak niedorzecznej tezie i odwracając się
ku schodom roześmiał głośno. Usłyszał chrapanie Filipa i dostrzegł, że władca
usnął na zimnej, brudnej podłodze.
Wszedł na schody, lecz próbując
podnieść klapę pośliznął się i zjechał z hukiem w dół schodów. Poczuł ból w
plecach i stwierdził, że uśnie w tym miejscu.
W normalnym wypadku powiedzenie
„śpi jak król” pasowałoby jak pięść do nosa, tutaj jednak znalazło swoje
odzwierciedlenie w rzeczywistości.
***
Słońce górowało w zenicie, gdy
Bartolomeo ocknął się z powodu rozdzierającego czaszkę bólu głowy. Chwytając
się poręczy dźwignął się na kolana, po czym obficie zwymiotował na podłogę.
Chwilę dochodził do siebie siedząc oparty o zimną ścianę. Świat dokoła wirował.
Krasnolud ścisnął dwa palce w okolicach zatok lekko naciskając na oczy.
Powstał. Niemalże slalomem
doczłapał się do wyjścia, długo również nie mógł trafić kluczem do dziurki.
Wreszcie, gdy mu się to udało, przekręcił dwukrotnie w prawą stronę. Nacisnął
klamkę, a do środka wlało się światło i świeżość.
- Psiakrew – zaklął,
gdyż na progu nieomal potknął się o dwie pełne butelki mleka, które rozbiły się
o bruk.
Cofnął się, by założyć buty. Kiedy już mu się to udało po
raz wtóry opuścił kuźnię i skierował swe kroki ku bocznemu podwórzu, na którym
stacjonował wóz Filipa.
Minął go i poszedł za
dom, ku studni. Naczerpał wiadro wody, w której przemył twarz. Trochę upił.
Cholernie go suszyło.
Poczuł się lepiej.
Postanowił wrócić, przebudzić Filipa i dokładnie omówić z nim szczegóły
zlecenia. Nie była to może najlepsza pora, ale stwierdził, że dłużej nie będzie
zwlekał.
- Piękna pogoda! –
usłyszał z oddali podnosząc haczyk przy płocie i odruchowo spojrzał w stronę, z
której dobiegał głos.
- A, tak, niczego!
Dzień dobry! – zawołał w stronę zmierzającemu ku niemu człowiekowi w śmiesznym,
słomianym kapeluszu z siatką.
- Proszę przekazać
pani Hildegardzie – rzekł ów stając przy płocie – że mam dla was miód pierwszej
jakości. W tym roku barć moja zrodziła istne cudo. Cud, nie miód, zarzekam się.
Oto dowód – rzekł odsłaniając ramię i ukazując świeżą szramę. – Niedźwiadki
łaszą się do niego jak szalone. Słodziutki niczym pierwszy pocałunek, a
konsystencja żywiczna, powiadam, istnie żywiczna. Jak zwykle, dla państwa, po
bardzo okazyjnej cenie.
- Nie omieszkam –
obiecał Bartolomeo.
- A może zaprosić was
do mnie na spróbunek? Na chlebie syci bardziej od szmalcu, a małżonka moja –
ściszył głos szepcąc Bartolomeo do ucha - przepyszny trunek przyrządziła z
naszego miodu. Dosyt obiecuję.
- Dajże mi pan spokój
z trunkami! – wybuchnął kowal zniecierpliwiony. - Porozmawiam z Hildegardą, przekażę
propozycję – rzekł wyciągając ku bartnikowi dłoń – ale pozwoli pan, że wrócę do
obowiązku.
- Ależ oczywiście,
oczywiście! Nie zatrzymuję! Mam nadzieję tylko, że będę mógł jednak sąsiadów
ugościć, bo tacy sąsiedzi to skarb.
- Która część zdania
„przekażę propozycję, ale pozwoli pan, że wrócę do obowiązku” jest zbyt trudna
do zrozumienia? – oburzył się na dobre krasnolud. – Powiedziałem, że zapytam to
zapytam, w tej chwili mam na głowie ważniejsze sprawy, więc idźże pan już mi
stąd!
- Oh – zmieszał się
bartnik. – Najmocniej przepraszam. Już czmycham, nie przeszkadzam, proszę
jednak nie zapomnieć o mojej ofercie. Czarowne przesilenie mieliśmy tego lata,
miód pierwszorzędny. Kłaniam się! – pożegnał krasnoluda zdejmując swój
pszczelarski kapelusz, po czym oddalił się.
Bartolomeo nie
zaszczycił go już nawet słowem pożegnania. Patrzył, jak pszczelarz oddala się,
po czym znika za horyzontem. Cieszył się, że za niedługo na zawsze wyjedzie z
tego przeklętego miasta.
***
Gdy wrócił do kuźni,
Filip już nie spał. Niemniej nie wyglądał na człowieka skorego do rozmów, co
więcej, nie wyglądał na człowieka skorego do czegokolwiek. Bartolomeo nie
zamierzał jednak dłużej ociągać się z poznaniem wyjaśnień. Chwycił go za ramię,
wyprowadził na zewnątrz i chlusnął kubłem zimnej wody, który uprzednio
pozostawił przed wejściem.
- Ochujałeś? –
wykrzyknął król gramoląc się z kałuży.
- Lepiej ci? – spytał
Bartolomeo nie zważając na minę Filipa, która jasno wyrażała chęć zabicia
krasnoluda.
- Niech będzie, że
lepiej – odrzekł Filip i usiadł na schodach.
- No, to opowiadaj –
nakazał Bartolomeo siadając obok przyjaciela i odpalając fajkę.
- Chcę usadzić na
tronie Andre – zaczął król bez owijania w bawełnę – po mojej, ma się rozumieć,
śmierci.
- To wiem – przerwał
mu Bartolomeo wypuszczając z ust trzy kółka dymu.
- W związku z tym –
ciągnął król – muszę pozbyć się Edwarda i jego matki.
- To też wiem, do
cholery – oburzył się krasnolud. – Z tego, co pamiętam, napominałeś jednak o
jakichś wybitnych przeciwnościach.
- Otóż właśnie,
wszystko jest jeszcze bardziej poważniejsze niżby się wydawało na chwilę
obecną. Pal licho to, że trzeba pozabija, bądź co bądź, ważne dla królestwa
persony – przeszedł do sedna sprawy Filip. – W sprawę zamieszali się
Bożogrobcy.
Bartolomeo zdębiał.
Wcześniej wydawało mu się, że misja będzie cholernie trudna. Teraz wiedział, że
wykonanie jej i ujście z życiem będzie graniczyło z cudem.
Bliźniacy Waligóra i
Wyrwidąb, a także Grzmot, Łamignat i Zabijaka to pięć przydomków, które
wzbudzały postrach w całym odkrytym świecie. Ciężko byłoby znaleźć istotę,
która nigdy nie słyszała o ich radykalnej polityce nawracania pogan poprzez
przypalanie ogniem, szarpanie szczypcami, zakuwanie w dyby czy chłosty ciętym
batem. Nikt tak chętnie jak Bożogrobcy nie palił zbawczym ogniem na stosach bluźnierczych
dusz czarownic, nikt z taką zajadłością nie skazywał na łamanie kołem
niewiernych i bałwochwalców, nikt tak zapalczywie nie wieszał i nie ścinał głów
heretykom, nikt z taką pasją nie nabijał na pal pogan, którzy mimo wszelkich
starań Bożogrobców nie byli godni przekonać się do jedynej słusznej wiary. Mimo
iż Bożogrobcy oficjalnie byli tylko regułą apostolską, żadna władza nie śmiała
im się sprzeciwiać. Świecki gmin obawiał się ich bardziej od inkwizytorów.
Wszystkim bowiem było wiadomo, że Bożogrobcy są nieoficjalnie zbrojnym
ramieniem papiestwa.
I posiadali wszelkie
papieskie pełnomocnictwa do krzewienia wiary w taki sposób, w jaki to czynili.
Do niedawna Filip nie
bał się Bożogrobców, ponieważ, mimo szczerych deklaracji swojego ateizmu w oczy
papieża Ignacego XV, udawanie publicznie władcy chrześcijańskiego chroniło go
od stosu. Nie był słaby, po prostu twardsi od niego ginęli już z ręki
Bożogrobców paleni żarliwym ogniem chrześcijańskiej wiary. Wszystko zabrnęło
już tak daleko w to bagno, że zmarginalizowanie władzy kościelnej do niższej
rangi niż świecka musiałoby zostać poprzedzone zjednoczeniem pod jednym berłem
chociaż trzech najsilniejszych królestw – Krain Północy, Zjednoczonych Państw
Śródziemnych i Wolnych Łanów Południa. A na to nie było szans.
Zakon Rycerski Grobu
Bożego składał się na chwilę obecną z dziewiętnastu mnichów i czterdziestu
ośmiu rycerzy krzyżowych. W skład rycerstwa wchodziły w większości elfy i
krasnoludy z niewielką częścią orków i ludzi, zaś stan kapłański składał się
wyłącznie z ludzi i pięciu ogroludów tworzących kapitułę i przewodniczących
całemu zakonowi. Przeorem generalnym był jeden z niosących postrach bliźniaków
o imieniu Waligóra. Resztę istotnych funkcji organizacyjnych sprawował jego
brat Wyrwidąb oraz pozostała trójka ogroludów – Grzmot, Łamignat i Zabijaka. Ludzcy
mnisi starali się natomiast pomagać dobrą radą, a prawo oficjalnych przemówień
i głosowań przysługiwało im tylko podczas zebrań kapituły. Stan rycerski
natomiast zamieniał słowo mądrzejszych w czyn.
Liczebność zakonu nie
była może nader imponująca, jednakowoż podniesienie ręki na jakiegokolwiek z
Bożogrobców bez prawomocnego wyroku groziło natychmiastową ekskomuniką, a w
konsekwencji przyspieszoną drogą na pieczołowicie przygotowaną szubienicę.
Trzeba pamiętać, że Bożogrobcy mieli pełne poparcie swoich działań przez
papieża. Wszyscy niezorientowani niech przyjmą na wiarę, że to niezwykle mocne
plecy.
Nie dziwne więc, że
Bartolomeo zdębiał na wieść o tym, że przyjdzie mu sprzeciwić się Bożogrobcom.
Nie dziwne, że zdębiał jeszcze bardziej, gdy Filip opowiedział mu o tym, co
zobaczył Andre.
- Ogroludy z zakonu
same zajęły się tą sprawą? – nie mógł wyjść ze zdumienia krasnolud.
- Na to wygląda –
odezwał się Filip. – Niezaprzeczalnie Vingenora spotyka się z samym Wyrwidębem.
- Gdzie widział ich
książę? – zamyślił się Bartolomeo.
- W „Złamanym
cebrzyku”.
Krasnolud wymownie uniósł brwi.
- Nie, Bartolomeo –
zaprzeczył Filip. – Wiem, co ci chodzi po głowie, ale to nie jest możliwe.
Ogroludy z zakonu są straszliwie ortodoksyjne, składali śluby, nigdy nie
złamaliby zasady celibatu.
- Chyba rzeczywiście
jest źle – westchnął krasnolud – skoro przekonujesz mnie o wierności mnicha, a
nie swojej żony.
- Vingenora to kurwa,
Bartolomeo, przecież dobrze o tym wiesz. Poza tym „Złamany cebrzyk” to jedno z
niewielu miejsc na ziemi, w którym klientela jest tak durna, że nie pozna
Wyrwidęba. Idealne miejsce na knucie przeciwko mnie.
- Wiem, stary –
roześmiał się krasnolud wypuszczając kolejny kłąb dymu. – Załatwię to dla
ciebie, ale sam nie dam rady. Będę potrzebował pomocy kilku przyjaciół. A oni
tani nie są.
- Pieniądze nie grają
roli, mów ile chcesz!
- Na dobry początek
dziesięć tysięcy w złocie i jesteś wdowcem – zachichotał Bartolomeo klepiąc
Filipa po ramieniu. Ten podał mu dłoń i spojrzeli sobie w oczy marszcząc brwi.
Jak za dawnych lat.
Cześć "beko z humana" :)! Z chęcią przeczytam Twoje opowiadanie, kiedy będzie chwila czasu! Jednakże, przejrzałam z grubsza tekst i mam pytanie. Mianowicie, czy nie uważasz, że przy konstruowaniu dialogów powinieneś używać pauz, a nie dywizu oraz półpauz :)? Taka mała uwaga kosmetyczna.
OdpowiedzUsuńMój humanistyczny autorytet właśnie padł, bo nie rozumiem pytania :(
OdpowiedzUsuńMogłabyś wytłumaczyć to prościej? :)
Słuchaj, mamy trzy rodzaje poziomych kresek: dywiz (łącznik, ten, który masz na klawiaturze), półpauzę i pauzę (te dwie odnajdziesz w Wordzie, w "symbolach", a potem w zakładce "znaki specjalne") :)! Każda z tych kresek stosowana jest w przeróżnych sytuacjach, pleple :D. Wydaje mi się, że do konstruowania dialogów powinniśmy używać tej ostatniej, czyli pauzy :)
OdpowiedzUsuńPS Studiuję edytorstwo, więc jestem już lekko świrnięta etc, etc. :D
Takim paniom z edytorstwa powinno się stawiać strzeliste pomniki bijące gdzieś w gwiazdy. Niestety braw przez Internet nie słychać. :)
UsuńUwaga, oczywiście, jak najbardziej trafna i cenna. Można ją skierować do miażdżącej większości prozaików i całej reszty twórców tekstów maści wszelakiej. Wydaje mi się, że winnym pozostaje konstrukcja klawiatury i znajdujące się na niej symbole. :D
Hmm, możecie mieć rację, ale czy naprawdę jest to tak rażące? :) Po prostu łatwiej mi klepnąć ten myślnik, który mam na klawiaturze, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi :)
UsuńAleż nie, to wcale nie jest rażące. Chyba trzeba być pokrzywionym świrem X stopnia, żeby zauważać to na poziomie internetowej twórczości. :)
UsuńJa na przykład w swojej prozie potrafiłem podmieniać półpauzy i dywizy na pauzy metodą kopiuj-wklej dla zwykłego spokoju ducha, lecz wątpię, by wielu poza mną miało takie problemy.
— Niech pan pisze dalej, panie Bartłomieju!
Po tych słowach Wilk wdrapał się niezgrabnie na parapet i wyszedł przez okno po gasnącym blasku księżyca. Mocował się chwilę z parasolem, nim udało się go otworzyć. Parasol był mu niezbędny, ponieważ deszcz walił dziś w tym dzikim kraju jak w wietnamskiej dżungli.
:D
Panie Wilku, dzięki wielkie! Bartkuu, tylko tacy poryci ludzie jak edytorzy widzą takie błędy :) Wcześniej nie miałam o tym pojęcia i w ogóle mnie to nie raziło. Ale wolałam o tym napisać.
OdpowiedzUsuńPS pauzę możesz stworzyć także przez wciśnięcie takiej kombinacji na klawiaturze: alt + ctrl + num + -! Idzie się przyzwyczaić :)